Syndrom przewijania

Jeszcze dziesięć lat temu, gdy większość gospodarstw domowych skazana była na łaskę Neostrady, z oglądaniem seriali nie było tak łatwo jak dziś. Ja sama zaopatrzona w podstawową wersję pakietu internetowego nie mogłam poznać dobrodziejstw szybkiego łącza, dlatego seriale oglądałam tylko i wyłącznie w telewizji. W ciągu tej dekady dokonała się jednak pewna rewolucja: dostęp do szybkiego internetu nie jest już tak utrudniony, więc i można poddać się fali popularności seriali.
Jako, że moda na odcinkowe produkcje wciąż trwa, każdy może znaleźć coś dla siebie, bogactwo produkcji jest wręcz nieograniczone. Raj? No, może. Ja jednak dostrzegłam u siebie "syndrom przewijania". I nie chodzi tu bynajmniej o tak silną fascynację serialowymi światami, że aż zaczęłam używać pieluch. Chodzi tu tylko i wyłącznie o selektywne traktowanie wielu produkcji.

Sceny jakich w Czasie honoru wiele
Dość silnie ów syndrom dał mi się we znaki całkiem niedawno, gdy postanowiłam zapoznać się z polecanym mi przez wiele osób Czasem honoru. O ile pierwszy sezon obejrzałam (prawie) w całości, to późniejsze jakoś nie kupiły mojej uwagi. Sceny w getcie? Przewijamy. Perypetie matki Wandy (nota bene współscenarzystki produkcji)? Przewijamy. Wątki szybko stały się dla mnie nudne, wiedziałam, że bohaterowie złapani przez gestapo (ew. komunistyczną partyzantkę, bądź komunistyczne władze) wkrótce zostaną odbici, ale na tym ich szczęście się skończy, bo niedługo znowu wpadną. Nie miałam do tego cierpliwości. Kolejne sezony Czasu honoru oglądałam już przewijając tylko do interesujących mnie wątków (czyt. do scen, w których grali przystojni odtwórcy czterech głównych ról). Przyznam, że sezony 5-6  przyswoiłam na zasadzie: przeczytam opis  TVP, może włączę odcinek. Jedynym sezonem, który obejrzałam w całości jest ten traktujący o Powstaniu Warszawskim. Nie wiem czemu. Może dlatego, że wiedziałam już jak to się skończy, że nikt nikogo nie będzie odbijał, że getta już nie ma, że liczy się przetrwanie bohaterów, a nie ich idiotyczne nadstawianie karku dla sprawy tytułowego, acz mało prawdopodobnego honoru.

Trening personalny u Lucasa Scotta
Dużo wcześniej "syndrom przewijania" dosięgnął mnie podczas próby zmierzenia się z amerykańskim serialem dla młodzieży, One Tree Hill. Usłyszałam pochlebne opinie, iż jest to produkcja lekka, relaksująca i wzruszająca. Nieprawda. To były flaki z olejem. Pseudointelektualne wywody głównych bohaterów, ich szkolne i rodzinne dramaty czy wszechobecne strzelaniny wcale nie zdobyły mojego serca. I tak poprzewijałam kilka sezonów (bodajże trzy), zatrzymując się tylko na wątku głównego bohatera, i to tylko dlatego, ze ładnie wyglądał, gdy był smutny. 

No właśnie. Wtedy bym nie przewijała.
Troszkę inaczej sprawa ma się z serialami, które znam, i do których z sentymentu wracam. Tak było w przypadku Życia na fali czy Plotkary. Na szczęście wiedziałam, które wątki mogę sobie spokojnie odpuścić, a które sceny chcę obejrzeć ponownie. Tu mogłam sobie też pozwolić na przewijanie czołówek, które znałam aż za dobrze. W tym przypadku syndrom, na który zapadłam okazał się dobrodziejstwem, bo z jednej strony mogłam sobie poprawić humor wracając do ulubionych seriali, a z drugiej oszczędzałam czas. 

"Syndrom przewijania" dopada dziś chyba każdego. Jest to swojego rodzaju udogodnienie i dobrodziejstwo, bowiem zaoszczędzony czas można przeznaczyć na zapoznan
ie się z całym serialowym bogactwem. Jednakże za każdym razem gdy na ów syndrom zapadam, odczuwam pewne wyrzuty sumienia. Bo trochę szkoda mi twórców, którzy tak skrzętnie układali fabułę i wymyślali wątki, a także aktorów, którzy musieli to potem ładnie zagrać. Nasuwa się również pytanie: czy skoro większość odcinków bezczelnie przewinęłam, to czy tak naprawdę w ogóle ten serial obejrzałam? I jaki jest w ogóle sens tego przeskakiwania wątków, skoro wystarczyło przeczytać opisy? To, co można uznać za dobrodziejstwo dzisiejszego internetu, uważam jednak za jego wadę. Czasem tęsknię za tym, jak odcinek ulubionego serialu oglądało się o wyznaczonej porze, i chcąc nie chcąc śledziło się wszystkie wątki. Czy nasza uwaga i zdolność skupienia się uległy aż takiemu zacofaniu? Cały ten "syndrom przewijania" uważam za wielką krzywdą wyrządzaną wielu produkcjom, którym pewnie należy się szacunek. Ale nie wiem, czy na ów syndrom wynaleziono już jakieś lekarstwo.
Ja również. I przeklinam moje szybkie łącze.

Komentarze

Popularne posty