Ja vs Finaliści Literackiej Nagrody Nike

Spośród dwudziestu nominowanych do Literackiej Nagrody Nike książek wybrano siedmiu finalistów. Z tej siódemki przeczytałam tylko trzy pozycje. Mea culpa.
Literacka Nagroda Nike: 7 vs Ja: 3.
Druzgocąca porażka.

1. Matka Makryna, Jacek Dehnel

Odkurzyć zapomnianą historię, która nijak się ma do oficjalnej wersji polskiego romantyzmu, nie jest łatwo. Jacek Dehnel zrobił to całkiem zgrabnie. Podzielił swoją książkę na dwie narracje, odrzucając standardowy typ relacjonowania wydarzeń. Matka Makryna to dwie historie: jedna oficjalna, pełna zawiłości żywej mowy, niekiedy błędów stylistycznych i leksykalnych, to świadectwo męczeństwa rzekomej ksieni zakonu Bazylianek, spisana po jej brawurowej wędrówce na zachód Europy. Druga jest szczerym zapisem przemyśleń oraz próbą rekonstrukcji historii biednej wdowy po carskim oficerze, która niczym dzisiejsza celebrytka znalazła pomysł na siebie, bazując na megalomanii i kłamstwie.

Książkę czyta się świetnie, choć spotykają nas trudności w wersji oficjalnej historii, gdzie autor posługiwał się mnogością rusycyzmów oraz stworzył iluzję żywej mowy. Na polonistów czeka również gratka w postaci sportretowanych przez Makrynę Słowackiego i Mickiewicza. Ciekawe ujęcie, typowo ludzkie, tak dalekie od utartego schematu, w którym dwóch wieszczów umieszcza się na piedestale i wpycha się ich w formę nadludzi.
Co ciekawe, Matka Makryna nie jest ani próbą usprawiedliwienia tej XIX-wiecznej mistyfikacji, obrony postaci Julki Wińczowej aka Makryny Mieczysławskiej. Celem książki nie jest też ukazanie obłudy kleru, polskich środowisk emigracyjnych romantyzmu ani krytyka postępowania bohaterki. To po prostu powieść, która porusza wiele wątków romantycznej historii Polaków. I czyta się ją ze smakiem.

2. Guguły, Wioletta Grzegorzewska

Cóż za przyjemna lektura! Zbiór krótkich opowiadań, które pochłonęłam w pracy podczas jednego dnia. Guguły  są historią o dojrzewaniu. Utkane ze strzępków wspomnień o życiu na wsi, o rodzinie, o życiu stanowią poetycki obraz polskiej prowincji lat osiemdziesiątych. Autorka jest poetką, co w tych filigranowych opowiadaniach można zauważyć z łatwością. Poetycka proza na poziomie narracji jest delikatna, a szczególna wrażliwość oraz zmysł obserwacji wydarzeń pozornie nieważnych stanowią mocny punkt utworu.

Jednak Guguły nie są opowieścią sentymentalną, nie mówią o płytkiej, małoojczyźnianej nostalgii. Są świadectwem poznawania świata przez bohaterkę, spoglądania na rzeczywistość przez pryzmat wsi, sąsiadów, kolegów ze szkoły czy rodziny.
Jest jakiś urok w tym, co pisze Wioletta Grzegorzewska. Prosta i lekka forma prozy przekazuje nam uniwersalną prawdę o dojrzewaniu, bowiem akcja Guguł nie musi rozgrywać się tylko w opisanych Hektarach. Ona może trwać wszędzie i nigdzie. Jest też w książce pewien niewymuszony smutek będący konsekwencją upływu czasu, rozstań, odejścia bliskich. Czasem ta proza przypominała mi szchulzowskie opowiadania: realizm magiczny, poetyzacja, próba rekonstrukcji tego, co było.
Zwycięstwa w finale Literackiej Nagrody Nike nie wróżę, ale cieszę się, że dzięki konkursowi Guguły mają szansę na trafienie w ręce większej ilości czytelników, bo bez tego rozgłosu można było je łatwo przeoczyć.

3. Drach, Szczepan Twardoch
Tym dostałam po głowie. I wciąż ciężko mi się otrząsnąć, bowiem Drach jest lekturą totalną. Twardoch w swojej powieści umieścił mnóstwo bohaterów, wydarzeń historycznych, wątków pobocznych. Użył też ciekawego zabiegu narracyjnego, bowiem o wszystkim opowiada narrator wszechwiedzący. Dosłownie wszechwiedzący, bowiem on sam jest tą historią, jest wszystkim. Akcja utworu toczy się symultanicznie, co bywa nieco uciążliwe dla czytelnika, jednak stanowi cały zamysł, ideę powieści: wszystko co się dzieje teraz, działo się dawnej, to co jest tutaj, było też tam. Szczepan Twardoch tym zabiegiem przypomina nieco ówczesną modę na komponowanie historycznych fotografii z tymi współczesnymi, to jak wzajemnie się przenikają, i wbrew pozorom pasują do siebie idealnie. Wszystko jest tak naprawdę względne: historia, miejsce, czas, ludzkie życie.
Można by było określić Dracha jako sagę pewnego śląskiego rodu. Można, ale nie trzeba, bo tak naprawdę historia tej rodziny stanowi tylko przykład przewrotności i powtarzalności oraz potwierdzenia antycznego pojęcia fatum. Nie szczędzi się czytelnikowi mocnych wrażeń, podczas lektury nasuwają się na myśl realistyczne powieści okresu pozytywizmu, z Germinalem Zoli na czele. Mnóstwo szczegółowych opisów rozkładu ciał, morderstw, aktów przemocy oraz seksu daje do myślenia.
Wątek wielonarodowościowy Śląska jest tak naprawdę wątkiem pobocznym, tłem na którym rozgrywa się historia zwykłych uczestników wydarzeń. Jedyne co się liczy, to fakt, że nikt nie jest w stanie uciec przed śmiercią i zgniciem w ciele narratora.
Wróżę Drachowi wygraną.


Komentarze

Popularne posty