Jak pozostać człowiekiem, czyli o polskim stalinizmie w kinematografii
Każdy
z nas ma jakiś ulubiony okres historyczny. Myśląc kategoriami literatury czy
kultury, to w moim przypadku jest nim Młoda Polska. Jednakże z socjologicznego
czy politycznego punktu widzenia mam dziwne ciągoty ku stalinizmowi w Polsce.
Nie wiem na ile jest to kwestia tego, że czas ten był dla ludzi tak bardzo
surrealistyczny, że aż mnie fascynuje. W każdym razie dziś przedstawię wytwory
kultury, które dzięki temu, jak świetnie przedstawiają czasy powojenne, są
moimi ulubionymi. I zawsze chętnie do nich wracam.
Dom
Ludzie
w moim wieku rzadko kiedy mogą pochwalić się, że obejrzeli ten serial w całości. Ja
zrobiłam to parokrotnie. Mam tu na myśli sezony kręcone w latach 1980- 1987, bo
to właśnie te odcinki opowiadają historię powojnia. Mamy tu wszystko: konflikt
pomiędzy partyzantami AK a Wojskiem Ludowym, odbudowę stolicy, kolektywizację,
powojenną traumę, uprzedzenia klasowe, przodowników pracy. Może to kwestia
czasów w których Dom powstał (w
latach 80. niezmiennie jeszcze trwała
PRL), ale wszystkie te newralgiczne punkty polskiej historii pokazane zostały
bez jaskrawych kontrastów oraz bez sądów nad wyborami bohaterów. Wielką
historię tworzyły te mniejsze, skupione w mieszkaniach kamienicy przy ulicy
Złotej. I chyba to stanowi największą zaletę serialu Jana Łomnickiego.
Pamiętajmy, że lata 1945 – 1953 to nie tylko polityka i przemoc. Wtedy również się
kochało, nienawidziło, uczyło, rodziło dzieci, smażyło się konfitury. To czas
powrotów, sąsiedzkiej pomocy ( i nie, bynajmniej nie chodzi tu o „pomoc” jaką
było pisanie donosów na UB), miłości i dramatycznych rozstań.
Pomysł na
powstanie serialu wyszedł od Partii. Scenarzyści mieli pokazać rozkwit nowego
państwa, czym przysłużyliby się propagandzie w państwie, w którym trwał „karnawał
Solidarności”. Jednakże twórcy mieli chyba ten sam fetysz co ja, i skupili się
na małej narracji:
Serial nazwaliśmy „Dom”, ponieważ w naszym zamierzeniu przez opowieść o
kamienicy chcieliśmy opowiedzieć o Warszawie, a poprzez Warszawę o Polsce. Nasz
dom stał się pryzmatem, przez który wszystko widać. Tytuł można więc uznać za
symboliczny.
Dzięki
serialowi znam wczesną historię PRLu. Czas ten jest traktowany w programie
nauczania po macoszemu. A wystarczyłoby obejrzeć kilka najwcześniejszych
odcinków. I to nic, ze każdy z nich trwa tyle, co pełnometrażowy film, a wręcz
świadczy to o rzetelności twórców Domu w ukazaniu czasów powojennych. A dla
tych, którzy wciąż nie mogą się przekonać, niech przemówi fakt, iż Tomasz
Borkowy jako Andrzej Talar na początku serii jest przecudownej urody, uroczo
naiwnym blondynkiem. Wielka szkoda, że nie gra już w polskich produkcjach, bo
to właśnie on przez te wszystkie lata stał się głównym przedstawicielem bohaterów z kamienicy na
ulicy Złotej.
Czas
honoru
No i stało się.
Wiedziona ciekawością powróciłam do serialu, by obejrzeć go tak jak trzeba: nie
przewijając. I ucieszył mnie fakt, że całe dwa sezony (piąty i szósty)
poświęcone były powojennej historii Polski. Bo też o honor wtedy chodziło.
Jednakże w tym przypadku małe narracje podporządkowane zostały tej jednej –
wielkiej. Co urzeka w serialu Dom, w Czasie honoru nie ma
miejsca. Tutaj KAŻDY walczy z systemem, a ten kto się wyłamie musi być szpiclem
UB. A szkoda, bo przecież historia to ludzie, i aż dziwi, że nikt po
tragicznych sześciu latach wojny nie chce żyć po ludzku: zakochiwać się, uczyć,
pracować. Ci, którzy próbują (Lena, Wanda) i tak w końcu dadzą się wplątać w
działania rządu na uchodźstwie.
To
takie przykre, że w serialu pokazany jest tak wyraźny podział społeczeństwa i
nie pozostawiono miejsca na przedstawienie zwykłego życia. I jakże to dziwi, że
nagle w tej Warszawie, po wojennej zawierusze, każdy zna każdego: ojciec Wandy
okazuje się ważniakiem w PPR, Karol Ryszkowski jest teraz oficerem UB, ścieżki
dawnych szpicli Gestapo znowu krzyżują się ze ścieżkami cichociemnych. To
wszystko dla scenariusza jest zabiegiem bardzo ciekawym, lecz dla zwykłego
widza wydaje się być mało prawdopodobnym. I jakim cudem wszyscy bohaterowie
(zarówno pierwszoplanowi, jak i ci z dalszych planów) są tacy piękni po tylu
latach tułaczki, głodu, czy tortur na Pawiaku?!
I
to nie jest tak, że deprecjonuję rolę Żołnierzy Wyklętych w tworzeniu historii
Polski. Ja po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że żaden z bohaterów nie
potrafił spojrzeć prawdzie w oczy i spróbować żyć normalnie. Znając z autopsji
siłę Stalina oraz ignorancję Zachodu mogliby jednak trzeźwo pomyśleć: Polska
straciła już tylu przedstawicieli inteligencji oraz warstwy oficerskiej, aż
szkoda naszego życia na bezsensowną walkę. Spróbujmy żyć normalnie, jak inni,
zachowując w sobie swoje ideały. Bo mimo iż Stalin nad nami, to prawo moralne
wciąż jeszcze może w nas trwać.
Cwał
Z
filmem Krzysztofa Zanussiego to jest tak, że nie ważne o jakim okresie
historycznym opowiada, byleby główną rolę grała Maja Komorowska. Doprawdy, gdy
pierwszy raz widziałam Cwał zyskałam ulubioną polską aktorkę. Każdy nas chciałby mieć taką ciotkę – jajcarę,
która mimo przeciwności losu (czyt. zmianie ustroju) zachowuje pogodę ducha, i
potrafi zachować resztki godności w tak trudnych czasach.
Zanussi
swoim filmem wraca do kraju lat dziecinnych, i pomimo przeciwności losu jest to
arkadyjskie wspomnienie przeszłości. Małego bohatera otaczają ludzie ciepli,
przyjacielscy, zaufani, którzy są wierni swoim przekonaniom, ale jednocześnie
rozumieją, że w takich czasach należy po prostu żyć w miarę normalnie. Bardzo
lubię scenę, gdy przedstawiciel Ambasady Brytyjskiej przychodzi po tytanowe
biodro, które odzyskano ze zwłok krewnej bohaterów. Kiedy ci odmawiają,
urzędnik stwierdza, że jest to nieuczciwe. Wtedy Maja Komorowska krzyczy: „Nieuczciwe?
A Jałta to było uczciwe? A Sikorski? A rząd w Lublinie? Uczciwe, tak?!”.
Scena ta stanowi doskonały przykład tego, że by żyć w powojennej Polsce nie
trzeba było od razu wstąpić do Partii i czcić na kolanach Bieruta. Takiej
właśnie postawy brakowało mi w Czasie honoru.
Cwał
jest wbrew pozorom filmem radosnym i ciepłym. Bohaterów otacza atmosfera obłudy
i agresji stalinowskiej, ale i oni sami potrafią skryć się za maską kłamstw. I
nie jest to też film roszczeniowy czy kino rozliczeniowe. To powrót reżysera do
dzieciństwa, które przypadło na ciężki okres, ale jak to dzieciństwo – pamięta się
je najpiękniej.
Kiedy
czasy są ciężkie, to potrzeba nam bohaterów, którzy przypomną o
człowieczeństwie. Chwała twórcom, którzy potrafią nauczyć trudnej historii i
zwrócą Polakom ludzką twarz.
Komentarze
Prześlij komentarz