Żegnaj, Doktorze!
To będzie historia mojej nieszczęśliwej miłości. Bez happy endu.
Doctor Who
Doctor who był serialem, który nie tylko na zawsze wpisał się w historię kultury popularnej, ale również zostawił wyraźny ślad w moim życiu. Nigdy nie pomyślałabym, że szalony serial z gatunku sci-fi potrafi skraść moje serce. A tak się stało.
Tak bardzo Ci dziękuję, Dziewiąty |
Jestem pokoleniem tzw. new who, czyli pokochałam sezony nakręcone po wielkiej reaktywacji w roku 2005. Historia szalonego i genialnego kosmity, który podróżuje w czasie i przestrzeni w poszukiwaniu przygód, stała się dla mnie czymś niezwykle ważnym. Uwielbiałam dziewiątą, dziesiątą, a nawet jedenastą inkarnację Doktora. Po odejściu Matta Smitha (Jedenastego) ogromnie ucieszył mnie fakt, iż kolejnym Doktorem będzie Peter Capaldi. Powiedziałam sobie: "No, dobra. Doctor who od kilku sezonów stara się mnie od siebie odepchnąć, ale nie tym razem. Z Capaldim nie da się tego spieprzyć".
Można się domyślić, że wszystko spieprzyło się koncertowo.
Sezony 1-5
Klasyczny serial science-fiction, swoją historią sięgającą aż do lat 60. XX wieku, na którego punkcie szaleją kolejne pokolenia nerdów, w roku 2005 tryumfalnie powrócił na ekrany BBC. Rzeczą niebywałą jest, że tak hermetyczny w założeniu wytwór potrafił do siebie przekonać nawet największych wrogów gatunku (w tym mnie). A jednak. Doktorzy w wykonaniu Christophera Ecclestona, Davida Tennanta i Matta Smitha byli postaciami na wskroś zabawnymi, kochanymi, mądrymi, przywracali wiarę w człowieka. Coś jednak musiało się zmienić. Po odejściu Davida Tennata (Dziesiątego), showrunnerem został Steven Moffat. I to wydarzenie stało się dla mnie punktem kulminacyjnym, po którym nastąpił nagły spadek mojego afektu do serialu.
Każdy ma "swojego" Doktora |
Wiernie jednak towarzyszyłam Doktorowi, śledziłam jego losy i kolejne przygody poprzez sezony 6-7. Może już zabrakło zapartego tchu, i wielkiej uczuciowości, ale wciąż potrafiłam się przemóc. Aż nastał...
Sezon 8
Capaldi otrzymał rolę, która uczyni go nieśmiertelnym, brawo on. Wszyscy się cieszą, wiążą z tym wielkie nadzieje. Jednak BBC nie pomyślało, i wciąż utrzymują Stevena Moffata na stanowisku głównego scenarzysty serialu. Padł na mnie blady strach. I słusznie.
Doctor who powstał z zamiarem zabawiania dzieci i młodzieży. Po reaktywacji w roku 2005 zyskał charakter bardziej familijny. Wciąż tkwił głęboko w gatunki sci-fi, jednak fabuła, wyraźnie nakreślone charaktery postaci oraz zabawa konwencją przyciągały do siebie nie tylko nerdów. Każdy mógł zrozumieć zawiłości czasu i przestrzeni, odnaleźć się w zagadkach, jakie serwowali nam scenarzyści.
I nawet do Ciebie się przekonałam |
Nie uważam się za osobę szczególnie głupią. Jednak mam coraz większe trudności w zrozumieniu poszczególnych historii. Może to fakt, iż nie miałam wcześniej do czynienia z fantastyką naukową? Nieważne. Ja sobie jakoś poradzę, coś doczytam, coś dopowiem. Ale jak mają to zrozumieć dzieci, do których wszak adresowany był serial? Steven Moffat uczynił z Doctora who rozrywkę hermetyczną. Serial już nie przyciąga swoim campowym charakterem, gdzie braki w budżecie (słabe efekty specjalne) maskowano poczuciem humoru i historiami zwykłych ludzi. Nie. Teraz ma być wielkie, profesjonalne, iście amerykańskie BUM. Doctor who stał się wydmuszką.
Gdyby ktoś zapytał mnie, co zapamiętałam z sezonu 8, to nie wiem czy potrafiłabym odpowiedzieć. Zapamiętałam za to jedno wielkie rozczarowanie. Dodatkowo bolała mnie kwestia towarzyszki Doktora, a mianowicie...
Clara
Ta story byłaby cool, Claro. Ale już bez Ciebie |
Towarzyszka Doktora, której nie idzie się pozbyć. Umierała już tyle razy. Czuję już przesyt jej postacią. Jest śliczna, tak fajnie się na nią patrzy, ale od sezonu 8 coraz gorzej jej słucha. Jak na człowieka ma super zdolności: wszakże tak bardzo jest wszystkowiedząca! To dość ciekawy przypadek, bowiem jest tylko nauczycielką literatury angielskiej! Jest zaborcza i egocentryczna. Uważa, że Doktor szanuje tylko ją, i tylko ona ma prawo być jego towarzyszką. Mój Boże, jak ona jest irytująca! Jeszcze bym ją zniosła, gdyby w serialu występowała w jednym sezonie. No, może w jednym i trochę (tj. występy gościnne), ale ona przewija się od początku ery Moffata! Czuję, że się nią przejadłam, i teraz cierpię na nieprzyjemną niestrawność.
Premiera sezonu 9
Dwa odcinki plus prolog. Zaciskam kciuki i oglądam. Wraz z rozwojem akcji mina mi się wydłuża. Nie, to nie jest już mój Doktor.
Dwunasty... Nawet nie wiesz, jak bardzo na Ciebie liczyłam... |
Steven Moffat Postanowił nakręcić dwuodcinkową historię. Niepotrzebnie. Fabuła się rozwlekła, wszystko stało się wibbly-wobbly ( w negatywnym słowa znaczeniu), a na mnie padł blady strach.
Byli Dalekowie, był ich twórca - Davros, był Mistrz (tak! Mistrz, nie żadna Missy!), było legendarne szaleństwo Doktora. Zabrakło wszystkiego, za co ja (i tysiące innych, kompletnych nie-geeków) pokochałam Doctora who. A mianowicie: historii zwykłego człowieka, lekcji, ze nie każdy z nas jest zły, wzruszenia i wiary w ludzkość. Humoru (jeden Mistrz wiosny nie czyni!), campu, miłości i nadziei Doktora. Otrzymałam w zamian zawiłą fabułę, nielogiczne rozwiązania oraz dłużyzny. A wszystko to w postaci nieapetycznej papki.
Od miłośnika scinece-fiction usłyszałam: "Jeśli chcę obejrzeć coś w gatunku, z dobrymi efektami specjalnymi, to oglądam. Doctora who lubiłem z zupełnie innych pobudek.". Ja również. Dlatego nadszedł czas, żeby pożegnać się z ukochanym jego własnymi słowami: "No more".
Smutkam :(
OdpowiedzUsuń